Test Toyoty Hilux i wrażenia z jazdy

Test Toyoty Hilux i wrażenia z jazdy

Zgodnie z zapowiedzią, przed Wami test Toyoty Hilux, rocznik 2016. Głowiłem się długo od czego by tu zacząć, ale Japońscy projektanci załatwili sprawę – i po problemie. Tzn. tak nie do końca, bo problem jest. W dodatku od razu rzuca się w oczy.

Boże miłosierny, jakie to auto jest… kobiece.

Tak, kobiece, tylko zdecydowanie nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Poważnie, kto to w ogóle klepnął? To auto najlepiej wyglądałoby nie na placu budowy, a na parkingu przed salonem piękności. Wiecie, z takimi rzęsami doklejonymi do świateł, najlepiej całe walnięte na różowo. 

Przejdźmy jednak do samego „testu” (niedługo zacznę o sobie pisać per „redakcja”) bo stygnie.

Hiluxa dostałem w najbogatszej wersji wyposażenia. Miał na pokładzie dosłownie wszystko i jeszcze trochę. Skóry, grzane dupy, pełną elektrykę, system Toyota Touch&Go2, automat, kamerę cofania… Łatwiej byłoby mi wymienić, czego tam nie było. Ilość miejsca w kabinie wypadła bardzo dobrze, zmieściłem się bez większych problemów tak z przodu, jak i z tyłu. Mam tylko jedną uwagę – za krótkie zagłówki na tylnej kanapie. To jest chyba standard w tej klasie. Kadra menedżerska siedzi z przodu, a szaraczki z tyłu. No chyba – jak już wspomniałem przy spotkaniu z Isuzu – że z tyłu wozisz osoby postury ZPK (Zwykłego Posła Kaczyńskiego). Wtedy nie ma problemu, jest bezpiecznie i miejsca w bród. Świetną odmianą w porównaniu do D-max’a jest wyprofilowanie siedzisk – zdecydowanie zmniejsza ono ryzyko znalezienia się na współpasażerze. Oczywiście, wpadanie na siebie może być miłym dodatkiem, ale pod warunkiem, że obok siedzi jakaś atrakcyjna przedstawicielka płci pięknej, a nie mój kumpel z roboty. W tym wypadku – biorąc pod uwagę do czego to auto jest przeznaczone – zdecydowanie bardziej prawdopodobna jest ta druga opcja. Co prawda w Szwecji mieszkam już od ponad roku, ale w dalszym ciągu wolę wpadać na atrakcyjne kobiety. Jakoś tak mi zostało. 

Bo człowiek z ciemnogrodu wyjdzie, ale ciemnogród z człowieka to już nie bardzo.

Wracając do tematu: siedzenia w Hiluxie są nadspodziewanie wygodne i – tak jak już wspomniałem – dobrze wyprofilowane. Skóra, którą zostały pokryte, również wydaje się być porządnej jakości. Wypadałoby też wspomnieć o widoczności, która to z miejsca kierowcy jest bardzo dobra. Oczywiście za wyjątkiem tyłu. Niestety, cudów nie ma, ale przynajmniej jest kamera cofania. Rzecz jasna w tandemie z ogromnych rozmiarów lusterkami. W ogóle wszystko w tym samochodzie jest ogromne – prześwit, długość, poziom estrogenu…

Nie mam żadnych zarzutów co do ergonomii w tym samochodzie. Pod tym względem jest naprawdę okej. Jakość wykonania jest nadspodziewanie dobra – jak dla mnie jest to zaskoczenie nawet większe aniżeli same fotele. Pozytywne w sensie. Poza tym, elementem zdecydowanie wartym wspomnienia nim przejdę do wrażeń z jazdy, jest Toyota Touch&Go2. Świetny system rozrywki w zestawie z nawigacją. Bardzo przypadł mi do gustu. Jakość dźwięku w kabinie również jest zadziwiająco dobra jak na pick-up’a. Ekran jest łatwo dostępny dla kierowcy, w dogodnym miejscu. Nawigacja działa tak jak powinna, streaming multimediów przez Bluetooth również funkcjonuje bez zarzutu. Rozmowa przez zestaw głośnomówiący jest przyjemna, obie strony dobrze się słyszą. Ogólnie rzecz biorąc nie ma się do czego przyczepić… Oprócz kosztów aktualizacji tejże navi. Które wynoszą nawet 1000zł.

Słownie: tysiąc złotych. Ciekawe co wchodzi w koszty takiego uaktualnienia – sztabka złota? Srebro? A może platyna?

W dodatku nie możesz sam sobie wgrać jakiejkolwiek aktualizacji, ponieważ – cóż za zaskoczenie – takie działanie równa się utracie gwarancji. Niezależnie jednak, jeżeli potrzebujesz pick-up’a, ale lubisz mieć porządnej jakości wnętrze, to zapraszam do Toyoty. Jak z tym jest w Navarze, Rangerze czy L200 nie miałem okazji sprawdzić (ktoś, coś?). Tylko po prostu nie bierzcie nawigacji, bo w cenie jednej aktualizacji macie porządną mobilną navi.

Przechodząc jednak do samej jazdy.

Wchodzę, odpalam silnik, a tam.. 2.4 R4. Oczywiście w wersji klekot bocianów

KLEKLEKLEKLEKLEKLE

Wylałem już swoje żale na ładowanie czterech cylindrów do aut o tak ogromnych gabarytach (patrz test Isuzu), więc nie ma najmniejszego sensu, bym się powtarzał. Pokrótce: diesel pracujący jak w ciężarówce, super. Ale cztery cylindry? No błagam… R4 w pick-up’ie działa na mnie równie odpychająco, co Pani Poseł Pawłowicz – niezależnie od tego czy w pick-up’ie, czy też nie. Ogólnie rzecz biorąc, Toyota ma z Panią Profesor trochę wspólnego – obydwie są szerokie, głośne i wyglądają jakby były wiecznie wku*wione.

Silnik legitymuje się mocą 150 bocianów, co jest jedną z najmniejszych wartości wśród pick-up’ów obecnie na naszym rynku dostępnych, o ile nie najmniejszą. Spalanie wypada podobnie do konkurencji, ale oczywiście odbiega od danych katalogowych. Osiem litrów w cyklu mieszanym jest jednak do osiągnięcia. Musicie również pamiętać, że dodatkowy balast stanowiłem w tym wypadku tylko ja (chociaż też do najlżejszych nie należę). W związku z tym, podejrzewam, że przy pełnym obciążeniu wynoszącym 3 tony z haczykiem (samo auto waży niespełna 2100kg) osiągnięcie wyniku rzędu 10-12l/100km nie będzie jakimś ogromnym wyzwaniem. Ogólnie rzecz biorąc silnik wydaje się być żwawszy, aniżeli ten w Isuzu, pomimo mocy mniejszej o 13 bocianów i większej wagi. Jest  to, moim skromnym zdaniem,zasługa m.in. bardzo dobrego automatu. Na pewno lepszego od tego w D-maxie. Hiluxem da się wyprzedzać w akceptowalnym tempie, a sama jazda na trasie szybkiego ruchu (bez obciążenia!) nie stanowi najmniejszego problemu. Kierownica chodzi lekko,a przy tym wiadomo co dzieje się z kołami. Resorowanie jest zadziwiająco komfortowe, jak na zawieszenie oparte częściowo na resorach. Powiem więcej: w trakcie jazdy na trasie było wietrznie, a mną w ogóle nie bujało. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Rzecz jasna na pokładzie jest napęd 4×4, dostępne tryby napędu są zaś trzy (2H, 4H i 4L, czyli odpowiednio: tylna ośka/szosa, 4×4/szosa i 4×4/teren). Czyli standard. Jak już wspomniałem, na asfalcie auto zachowywało się bardzo dobrze.  Przełączając się pomiędzy 2×4 i 4×4 w konsekwencji nie czułem specjalnie jakiejś wielkiej różnicy. No może poza wzrostem chwilowego spalania – po coś to pokrętło tam siedzi. O ile nie poruszamy się w okropnych warunkach 24/7, 4×4 włączone przez cały czas nie ma sensu. Szczególnie z, jak już wspomniałem, ekonomicznego punktu widzenia.

Przechodząc do jazdy miejskiej, manewrów parkingowych etc. – pod tym względem nie jest znowu aż tak tragicznie. Zgadza się, na parkingu jest prawie identycznie jak w przypadku Isuzu, ale jednak nieco łatwiej zaparkować mi było Toyotę. Trudniej jest jednak z tego auta wysiąść – tudzież wyskoczyć – bo legitymuje się prześwitem rzędu 30 centymetrów. 30 centymetrów! Toyota powinna do tego auta dawać drabinę w gratisie, aby w ogóle móc dostać się do kabiny. Wydostawanie się z niej powinno z kolei odbywać się za pomocą dmuchanej zjeżdżalni, zamontowanej z obydwu stron nadwozia. 

Wyobraźcie to sobie, jaki to byłby szpan!

Zaparkował byś swojego pick-up’a przed przedszkolem, po czym wraz ze swoimi dzieciakami zjeżdżał byś na parking. Zjeżdżał! Te wszystkie plebejskie Cayenne, Q7 czy X6 to by się po prostu chowały. I gdy Ty ustawiałbyś drabinę pod drzwiami swojego Hiluxa, właściciele wyżej wspomnianych potworków siedzieliby już ze swoimi latte w pobliskim salonie Toyoty.

Niestety, za tym wszystkim idzie cena (zjeżdżalnia i drabina nie znajdują się w pakiecie), która wynosi około 400000 koron brutto – czyli jakieś 180000zł. To jest absurdalnie duża góra pieniędzy – w tym wypadku jednak, jej wielkość jest przynajmniej w części uzasadniona tym, co dostajemy w zamian. Dotyczy ona w końcu najbogatszej wersji wyposażenia z podwójną kabiną i automatem. Jest to naprawdę porządny kawał, porządnego auta. Jeżeli wizualnie Hilux przypadł Wam do gustu – albo jeżeli totalnie Was ten aspekt nie obchodzi – to możecie brać z zamkniętymi oczami. Bardzo niewielu kupi to auto „prywatnie”, w większości będą to samochody „na firmę”. Prywatnie jest to po prostu bardzo droga opcja. Dobry pick-up nigdy nie zastąpi SUVa, i odwrotnie. Do miasta, odradzam, ale już jako auto do roboty, gorąco polecam. Nada się również dla rodziny mieszkającej na głębokim zadupiu tak głęboki, że Haldex wysiada. Konstruktorzy Toyoty ewidentnie próbowali zrobić z Hiluxa SUVa,

i po części im się to udało.

Dodaj komentarz