Jakiś czas temu marudziłem na życie w Londynie i pokazywałem jego cienie. Teraz postanowiłem napisać o jego blaskach. No bo Londyn to Londyn, prawda?
Sorry, że Was rozczaruję, ale tych blasków jest jednak dla mnie niewiele lub nie aż tyle jak mogłoby się wydawać, że ich jest.
Może ich nie widzę, bo taki ze mnie ignorant, a może siedzę już tu za długo i wszystko mi spowszedniało. Nie wiem z czego to wynika, ale Londyn nie powala mnie na kolana i nie robi mi się mokro jak tylko słyszę jego nazwę.
Jest ok, ma swoje zalety, ale odnajduję w nim dosyć spore podobieństwo do innych wielkich miast i prowadzonego w nich stylu życia i pewnie dlatego nie pieję z zachwytu na wieść o nim.
Zdaję sobie jednak sprawę, że nie wszyscy mają taką znieczulicę na wielki świat jak ja, dlatego postanowiłem wznieść się ponad mój ograniczony tok rozumowania i wydobyć z Londynu samą esencję zajebistości. Zapinajcie pasy. Zaczynamy.
Mr Nobody
W Londynie jesteś anonimowy. Nikogo nie znasz. Nikt Ciebie nie zna. Jadąc metrem możesz być niemal pewny, że siedzącej na przeciwko Ciebie 4 miejsca na lewo laski z korpo już nigdy więcej nie spotkasz. Podobnie jak całej reszty wagonu.
Zalety bycia anonimowym są dosyć spore. Możesz mieć niewyprasowaną koszulkę. Możesz gadać przez telefon o dupie marynie, bo nikt Cię nie rozumie. Możesz nawet śpiewać i jeśli nie drzesz się komuś nad uchem nikt nie zwróci ci uwagi, bo nikogo tak naprawdę nie interesuje Twój marny żywot.
Multikulti?
A jeśli nikogo nie interesuje Twój marny żywot to możesz sobie zrobić zielonego irokeza, założyć różowe spodnie, zrobić sobie tatuaż na środku czoła lub nawet przebrać się za babę, jeśli jesteś facetem. I nikt nawet na to nie wzdrygnie. Oczywiście jeśli nie zaczniesz podrywać innego faceta, bo wtedy ten już może się wkurwić.
Wierzysz w Boga? Super! Wierzysz w Buddę, Allaha lub w magiczną moc spaghetti?! Też super! Nie wierzysz w nic? Zajebiście! Bo tak naprawdę nikogo nie interesują Twoje bóstwa dopóki nie zaczniesz ich innym siłą narzucać.
Możesz robić co chcesz, kiedy chcesz i z kim chcesz. Jeśli nie naruszasz prawa i nikomu nie szkodzisz to idź i bądź szczęśliwy.
I celowo postawiłem w nagłówku pytajnik, bo zacząłem się zastanwiać, czy to jest właśnie to całe multikulti, czy to może jednak nazywa się wolność wyboru?
Hajs
Zaletą mieszkania w Londynie jest to, że każdy może tu iść do pracy, bo jej nie brakuje. A praca jest potrzebna, bo daje hajs. A hajs każdemu jest potrzebny do życia i do przyjemności dlatego jest ważny.
Oczywiście szczęścia nie daje, ale dopiero jak go masz tyle, że nie musisz o nim już myśleć, czego sobie i Tobie życzę. Póki co jednak do pracy chodzić trzeba.
Nie musisz mieć znajomości. Nie musisz mieć skończonych studiów. Ba! Nawet języka nie musisz znać! W Londynie żeby mieć pracę potrzebne są chęci i nic innego.
Wiadomą sprawą jest, że nie zawsze musi ona być spełnieniem marzeń i i nie zawsze będziesz opracowywał lek na raka, ale możliwości samego zarobku napewno nie brakuje i są one większe niż w Pędzichowie na podkarpackiem i nie ma co z tym dyskutować.
Rozrywka
Jak już masz hajs to możesz iść się zabawić. Kino, teatr, koncert, sztuka. Do wyboru do koloru. Wydarzeń kulturalno – rozrywkowych nie brakuje. Wystarczy coś wybrać dla siebie.
Jak nie masz hajsu to możesz się przejechać do Richmond Parku i poobserwować jelenie. Byłem, widziałem. Żywe jelenie spacerują sobie po parku.
Jeśli jelenie Cię nie interesują to jest jeszcze Hyde Park lub Regent Park. Świeże powietrze, dużo zieleni, ptaków śpiew, morza szum. Obydwa również podejdą fanom zwierząt, bo w tym pierwszym można spotkać gęsi, kaczki, itp., a w tym drugim jest ZOO.
Po tych wszystkich rozrywkach wypadałoby coś zjeść. Albo przed nimi, żeby mieć siły na to wszystko. Kolejność dowolna.
Wg Tripadvisora w Londynie jest ponad 17 000 restauracji dlatego nie ma znaczenia co lubisz, bo znajdziesz tu wszystko. Kuchnia amerykańska, brazylijska, tajska lub polska. Dla każdego coś dobrego.
Tempo życia
Obskoczenie pracy, tych wszystkich rozrywek oraz obowiązków dnia codziennego sprawia, że życie jest dosyć intensywne. Wszyscy gdzieś się śpieszą, coś muszą załatwić, gdzieś muszą zdąrzyć.
Rano trzeba wstać, zjeść śniadanie (jak jest czas) i lecieć do pracy. W pracy jest zawsze tyle rzeczy do załatwienia, że nie wiadomo za co się zabrać i w co pierwsze ręce włożyć.
Jak już wyjdziesz z pracy z poczuciem doskonale spełnionej misji to oczywiście zasłużyłeś na nagrodę. Możesz ją odebrać w pubie za rogiem lub na siłowni pod domem. Jednym słowem czas na rozrywkę o której już było.
Później wracasz do domu i pasuje jeszcze wygospodarować chwilę na takie przyziemne obowiązki jak sprzątanie, czy pranie, a jak już mogłeś zauważyć może być z tym problem, bo generalnie nie masz zbyt wiele czasu.
Wszystko to prowadzi do sytuacji, gdzie o kawie na werandzie, patrzeniu w gwiazdy i rozmyślaniu nad egzystencją świata raczej możesz zapomnieć.
Tempo podobno podkręca się 10 razy jak masz dzieci. Nie wiem. Nie sprawdzałem. Koledzy opowiadali.
Big City Life
Tego tempa życia sam nie wymyśliłem. Szukając inspiracji do tego wpisu podpytałem ludzi w pracy jakie widzą zalety mieszkania w Londynie. Tych ludzi zebrało się w sumie 2 osoby, ale obie oprócz rzeczy na które sam wpadłem wymieniły to jako zaletę, dlatego zdecydowałem się o tym napisać.
To nierozsądne podejście zganiam na kark młodego wieku ankietowanych osób oraz braku posiadania wyżej wymienionych dzieci. Jak wspomniałem sam ich również nie posiadam, ale nie raz zostawałem z jakimś brzdącem sam na sam, kiedy rodzice chcieli gdzieś wyskoczyć wieczorem, i ogarnianie życia to przy tym pryszcz.
Ale jak widać nie wszyscy są tak roztropni jak ja i świetnie odnajdują się w wiecznym chaosie i pędzącym świecie. I bardzo dobrze, bo gdybyśmy wszyscy byli tacy sami to byłoby cholernie nudno.
I pomimo tego, że w mojej ocenie Londyn jest bardzo podobny do innych wielkich miast i wiele się od nich trybem życia nie różni to ma jedną niepodwarzalną zaletę – jest tu miejsce dla każdego i każdy może znaleźć swój kąt.